Wspomnienia Ewy Felińskiej cz.65
POLOWANIA CIĄG DALSZY
Słońce wystawiło głowę. Wyglądaliśmy go niecierpliwie, licząc, że wschód wpłynie na uciszenie wiatru, jak to się nieraz zdarza. Próżna nadzieja! Słońce świeci, a wiatr wieje. Po prostu miota wściekle wierzchołkami drzew. Zaniepokoiliśmy się na serio.
Brzeg, na którym wylądowaliśmy, był przeciwległy temu, na którym zbudowano Berezów. Grunt bardzo niski sprawiał, że tereny te były całkowicie niezamieszkane. Na kilkadziesiąt wiorst wkoło nie napotkalibyśmy żadnego mieszkania ludzkiego. Burza mogła potrwać dni kilka. Przeprawić się przez rozszalałą rzekę w tak lichej łódeczce jak nasza, było niepodobieństwem, tym bardziej, że nie mieliśmy ze sobą prawdziwego sternika. Zapasy zjedliśmy, proch był wystrzelany. Cóż robić?
Postanowiliśmy zaufać Bogu i czekać cierpliwie. Nie mogąc działać, jedni zasiedli grzać się przy ognisku, inni nieco bezmyślnie obsiedli sieć i wpatrywali się w stada kaczek, które zrywały się do lotu i znikały w oddali. Ja, znudzona, błąkałam się nad brzegiem zatoki. Oddaliłam się znacznie i wtedy zapragnęłam dojść aż do Soswy, aby popatrzeć na spienione bałwany tej szeroko rozlanej rzeki. Hucząca w powietrzu burza zapowiadała wspaniałe widowisko.
Uszłam może wiorstę. Już tafla wody prześwituje przez gałęzie wierzb. Zbliżam się do brzegu i oczom nie wierzę. (...)
Komentarze
zaloguj się, aby komentować


